Od trudnej prawdy, do pierwszych postanowień

11 sie

Mam dwóch siostrzeńców, bliźniaków zresztą, których bardzo lubię, choć rzadko widuję. Ostatnie spotkanie — gdzieś tak po roku niewidzenia — miało miejsce na święta. Pierwszy zobaczył mnie Tomek — „Wujku, jaki ty jesteś duży!” Tuż za nim wbiegł Paweł — „Wujku, ale ty jesteś gruby!” I jak tu się nie załamać! Fakt — zawsze byłem masywny, gdybym był bokserem na pewno walczyłbym w wadze super ciężkiej. Nie da się jednak ukryć, że w ciągu ostatnich miesięcy przestałem być tylko duży, a zacząłem być gruby.Nie mam w zwyczaju się oszukiwać, ale nie lubię też przesadzać. Bezceremonialny dziesięciolatek był pierwszą osobą z mojego otoczenia, która zwróciła mi uwagę na niepokojące zmiany w sylwetce. Inni — moja dziewczyna, ojciec — dopiero natarczywie wypytywani przyznaliby, że „ostatnio nieco przytyłem”. Więc może nie jest aż tak źle…

Przy piwie podzieliłem się swoimi obserwacjami z kolegą, który obejrzawszy mnie z każdej strony oświadczył, że owszem mam problem z wagą, ale w głowie i że nazywa się to anoreksja. Zjedliśmy u Wietnamczyka po pieczonych żeberkach, popiliśmy jeszcze jednym piwem i w dobrych nastrojach udaliśmy się do domów. Ja pojechałem tramwajem. I tu dobry humor prysł. Zawsze miałem problem z wciśnięciem się w siedzenie w tych starszych składach — po prostu z trudem mieszczą mi się nogi. Tym razem ta sztuka mi się nie powiodła. To jest — siedziałem jakoś, ale o zmieszczeniu tej zewnętrznej nogi mogłem tylko pomarzyć. Przeszkadzał brzuch. Duży brzuch. Jakby powiedział kochany Pawełek — gruby brzuch. No i może kurtka puchowa.

Postanowiłem podejść do sprawy naukowo, z wagą. Z przerażeniem stwierdziłem, że niedługo będę musiał kupić drugą wagę. Skala się kończy. Żeby nie było — waga jest bardzo malutka, ledwo mieszczę na niej stopy… Ważę dokładnie 100 kg. w piżamie i skarpetach, bez kapci. Jeszcze dziesięć kilo, a dobiję do ostatniej oznaczonej na skali wagi i niebezpiecznie zacznę się zbliżać do pełnego obrotu kółka, czyli z powrotem do zera…

Sam często mówię, że nie ważne jak się wygląda, ważne jak się czuje. Zrobiłem prosty rachunek sumienia i stwierdziłem, że czuje się źle. W zeszłym roku, o tej samej porze, też czułem się źle, ale to raczej z powodu egipskich ciemności o porankach i mrozu. Dziś gdy idę rano do pracy przez te egipskie ciemności, w mrozie, czuję jak wlekę swój brzuch. W tramwaju stoję — jeśli do niego dobiegnę, a biega mi się ciężko, oj ciężko. Nie mogę powiedzieć, żebym łapał zadyszkę wdrapując się na swoje drugie piętro, ale — właśnie — „wdrapuję się”, a nie wchodzę. Owszem — uprawiam poranną gimnastykę — inni na to mówią: „wiązanie butów”. Starczy?
Coś z tym muszę zrobić. Latem byłby mniejszy problem — pobiegałbym trochę i po sprawie. Ale gdzie ja będę biegał w tych egipskich ciemnościach… po mrozie! Pora chyba na pierwszą w życiu… dietę. I — nie wiem co mnie bardziej przeraża — trochę brzuszków. Skłonów? Przysiadów? Brokułów? Chudego serka?

Postanowiłem podejść do sprawy naukowo, czyli włączyłem internet… Po godzinie surfowania stwierdziłem, że powinienem do odchudzania wykorzystać moje wrodzone lenistwo i porzucić złe nawyki żywieniowe, zanim podejmę jakiekolwiek dalsze kroki — tj. przestanę coś robić, zanim zacznę robić coś nowego.

Niniejszym oświadczam, uśmiechając się do stojącej w kącie wagi, że

1) koniec z Mc Donaldem
2) koniec z kebabami
3) koniec z żeberkami od Wietnamczyka
4) koniec ze słodyczami we wszelkiej postaci, a batonikami w szczególności
5) koniec z jedzeniem po 18, no dobra — 19… koniec z jedzeniem po nocy, w każdym razie

Wreszcie:

6) piwo wypiję za tydzień, kiedy będę mógł Państwu zameldować swoją — niższą niż dziś — wagę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *